Inwestycje w systemowe rozwiązania projakościowe to docelowo oszczędności dla szpitali i zwiększenie bezpieczeństwa pacjentów. Jednak ustawa wprowadzająca nowe, transparentne kryteria nadal jest na etapie projektu. W efekcie szpitale działają na własną rękę, na bazie skromnych dotychczasowych uregulowań.
Zdaniem ekspertów warto byłoby wykorzystać sytuację, bowiem ostatnie lata to okres wielkich inwestycji w służbie zdrowia. Modernizacji podlegają nie tylko budynki, w których znajdują się szpitale. Wymieniany jest też sprzęt i urządzenia w nich wykorzystywane. To zasługa środków unijnych oraz pieniędzy, które coraz chętniej przeznaczają na ten cel samorządy. Przykładem może być Warszawa, która w latach 2007-2018 wydała na tego rodzaju inwestycje 1,3 mld zł i na tym nie zamierza poprzestać. Innym jest Pomorze, które już zapowiedziało, że w ciągi trzech najbliższych lat przeznaczy 990 mln zł na remonty i modernizacje w ochronie zdrowia.
Do tego z każdym rokiem przybywa w Polsce placówek certyfikowanych w ramach Programu Akredytacji Szpitali opracowanego i prowadzonego przez Ośrodek Akredytacji Centrum Monitorowania Jakości w Ochronie Zdrowia (CMJ) w Krakowie. Zdobycie dokumentu gwarantuje szpitalowi nie tylko prestiż, ale jest też gwarancją spełniania przez niego standardów jakości i bezpieczeństwa opieki. Akredytację posiada 208 szpitali z około 700 działających w kraju. Dla porównania w 2009 r. miały ją 82 placówki. System funkcjonuje od 1998 r. Większość szpitali nie występuje o akredytację, bo to nie tylko dodatkowy koszt ale i duży, często wielomiesięczny wysiłek organizacyjny. Problemem są też skąpe zasoby kadrowe Centrum Monitorowania Jakości w Ochronie Zdrowia. To dodatkowo wydłuża czas uzyskania akredytacji.
Niestety, mimo inwestycji w bezpieczeństwo i jakość leczenia, a także rosnącego standardu obsługi pacjentów, mamy do czynienia ze stałym wzrostem liczby zakażeń szpitalnych. Według danych Państwowej Inspekcji Sanitarnej w 2017 r. ujawniono 678 ognisk epidemiologicznych. To jest o 27,4 proc. więcej, niż rok wcześniej.
Najczęściej powodem ich występowania była toksynotwórcza laseczka Clostridium difficile, wywołująca zakażenie przewodu pokarmowego. Rośnie jednak liczba zakażeń szpitalnych wywołanych przez pałeczki Gram (-) w tym Klebsiella pneumoniae typu NDM (New Delhi).
Więcej zakażeń to też większa liczba poszkodowanych z tego powodu osób. A dla placówek medycznych oznacza to rosnące koszty funkcjonowania. Zasądzane są także coraz wyższe kwoty odszkodowań dla pacjentów i ich rodzin. Wystąpienie zakażenia wpływa na pogorszenie przebiegu choroby podstawowej, wymaga często drogiego leczenia farmakologicznego oraz wydłuża czas pobytu w szpitalu. Z wyliczeń Instytutu Zarządzania w Ochronie Zdrowia wynikało, że co roku szpitale muszą przeznaczyć na leczenie z tego powodu średnio od 2 do 3 mln złotych. Zakażenia są też realnym problemem dla personelu w szpitalu.
– W mapach potrzeb zdrowotnych, opublikowanych po raz pierwszy w tym roku wskazano, że zakażenia szpitalne dotyczą w Polsce średnio jednego na stu pacjentów. Ale moim zdaniem są to znacznie zaniżone statystyki, bo np. w Unii Europejskiej do zakażeń szpitalnych, mniej lub bardziej groźnych, dochodzi nawet u 10 proc. leczonych osób – podkreśla dr Jerzy Gryglewicz, ekspert ds. zdrowia z Uczelni Łazarskiego.
Także Sanepid w swoim corocznym raporcie podsumowującym działalność zwraca uwagę na to, że szczególnie ważną kwestią w zapobieganiu zakażeniom szpitalnym jest przestrzeganie przez personel medyczny podstawowych zasady higieny zwłaszcza rąk i higieny używanego sprzętu medycznego, a także szeroka higienizacja całej działalności leczniczej. Zagadnienie zapobiegania i zwalczania zakażeń szpitalnych wywołanych przez biologiczne czynniki chorobotwórcze oporne na antybiotyki stało się jednym z najpoważniejszych wyzwań dla systemu opieki zdrowotnej i dla zdrowia publicznego, z którymi trzeba zmierzyć się dla ochrony życia i zdrowia pacjentów leczonych w szpitalach.
By sytuacja mogła się zmienić, poprawie powinien ulec stan wszystkich placówek. Tymczasem w niektórych powiatowych chorzy wciąż są stłoczeni niczym turyści w schroniskach górskich. Do tego dochodzi jedna łazienka na korytarzu, czasem bez dostępu do cieplej wody. To sprzyja zakażeniom.
– Trzeba powiedzieć sobie jasno. Nie ma możliwości wyeliminowania zakażeń szpitalnych w 100 proc. Należy jednak podejmować działania, dzięki którym zostaną ograniczone – dodaje Marcin Malinowski Partner Zarządzający IDEA Trade, jeden z inicjatorów Koalicji Bezpieczny Szpital Przyszłości.
W walce z zakażeniami pomagają znane od wieków rozwiązania, o których przez długi czas zapomniano. Jednym z nich jest stosowanie stopów miedzi na powierzchniach dotykowych. Bakteriobójcze właściwości miedzi stosuje szpital „Miedziowe Centrum Zdrowia” SA w Lubinie.
– W czasie remontów bloków operacyjnych i oddziałów wymieniamy standardowe elementy sprzętów, jak klamki, poręcze, różnego rodzaju uchwyty, wieszaki, półki, na wykonane z odpowiednich stopów miedzi. To rozwiązanie jest stosowane na całym świecie. – podkreśla Piotr Milczanowski, prezes zarządu MCZ SA – Powierzchnie dotykowe z miedzi są dla nas dopełnieniem wieloletnich działań projakościowych.
Eksperci chwalą to rozwiązanie, tym bardziej, że jest ono w stanie naprawić błąd ludzki. W kontakcie z miedzią, która ma właściwości antybakteryjne, wszystkie mikroorganizmy patogenne, które zagrażają zdrowiu i życiu ludzi giną. Jak dowodzą badania, w przypadku zanieczyszczenia bakteriami powierzchni wykonanych z miedzi lub jej stopów o zawartości co najmniej 65 proc. miedzi, w ciągu dwóch godzin dochodzi do eliminacji 90 proc. drobnoustrojów. Stwierdzono ponadto, że stosowanie miedzi w placówkach medycznych zmniejsza ryzyko zakażeń o 40 proc.
Kolejna sprawa to dbanie o to, by wdrożony w placówce system zapobiegania i zwalczania zakażeń był przestrzegany. Szacuje się, że dzięki niemu można zmniejszyć ryzyko ich wystąpienia nawet od 50 do 70 proc.
Oprócz tego potrzebne są regularne szkolenia personelu medycznego, zapewnienie szerokiego dostępu do jednorazowego sprzętu ale też kontrola nad m.in. zewnętrznymi firmami sprzątającymi. Na to jednak często w placówkach brakuje nie tylko pieniędzy, ale też czasu. W związku z tym o zaniedbania nie trudno.
Dlatego tak ważne jest by nauczyć się też szybkiego reagowania na ujawnione zakażenia oraz zapewnić lepszą diagnozę sytuacji. W tej chwili personel często nie rozpoznaje zakażenia, bywa też, że zarządzający placówką niechętnie przyznają się, że mają tego rodzaju kłopoty. Jednym słowem, choć od ośmiu lat istnieje obowiązek sprawozdawczości w tym zakresie, to nadal nie jest rzetelnie wypełniany.
Również na szczeblu rządowym podejmowane są działania, które mają uzdrowić sytuację. Przykładem może być powołanie przez Ministerstwo Zdrowia specjalnego zespołu, który ma opracować rozwiązania, które poprawią bezpieczeństwo. Jednym z pierwszych pomysłów zespołu było powiązanie wysokości kontraktów na leczenie ze standardem.
Pracują także środowiska medyczne. Jednym z postulatów dyrektorów szpitali uczestniczących w zorganizowanej w ramach programu „Bezpieczny Szpital Przyszłości” debacie na temat jakości w ochronie zdrowia, było wprowadzenie centralnego rejestru, w którym szpitale mogłyby porównywać jak wygląda liczba zakażeń na tle innych placówek. To mogłoby je zmotywować do poprawy sytuacji i większego przyłożenia się do sprawozdawczości.
Powstanie tego typu rejestrów zakładał projekt ustawy o jakości. Ministerstwo Zdrowia chciało m.in. wprowadzić system autoryzacji jakości dla placówek medycznych korzystających z publicznych pieniędzy. Byłby on obowiązkowy. Miał wejść w życie od początku 2019 r. dla szpitali, a dla innych typów placówek kilka lat później. Jakość i bezpieczeństwo miałyby być monitorowane na różne sposoby – począwszy od rzetelnego sprawozdawania zdarzeń niepożądanych. I co kluczowe dla pacjentów, wprowadzone zostałyby wreszcie kliniczne wskaźniki jakości, które byłyby dostępne dzięki elektronicznym rejestrom. To pozwoliłoby np. stwierdzić, gdzie operacje wykonywane są skutecznie i bezpiecznie (jest mało powikłań czy ponownych zabiegów). Zgodnie z projektem zajmować się tym miała nowa instytucja, która powstałaby w oparciu o zasoby Centrum Monitorowania Jakości w Ochronie Zdrowia (CMJ). Miała to być Agencja do Spraw Jakości w Ochronie Zdrowia. Niestety ustawa do tej pory pozostaje jedynie projektem.
Zdaniem ekspertów potrzebne są zmiany i niezbędne są większe wydatki.
Brak jasnych kryteriów jakościowych jest jednym z głównych zarzutów wobec działającej od ubiegłego roku sieci szpitali. Zgodnie z założeniem placówki trafiły do niej na cztery lata. Istnieje więc poważne zagrożenie, że w pierwszym naborze w sieci znalazły się również takie jednostki, które nie zapewniają właściwej jakości świadczonych usług. Planowane przepisy projakościowe zminimalizowałyby takie zagrożenie. Niestety uregulowania nadal nie weszły w życie.
Jak opisywaliśmy w DGP istotne jest także spojrzenie na tę kwestię ze strony pacjentów.
– Dziś w szpitalach nie istnieje obowiązek analizy zdarzeń niepożądanych, tymczasem dla pacjentów najważniejszą kwestią jest monitorowanie tych zdarzeń – tłumaczył dr Jerzy Gryglewicz .
A Wojciech Szrajber, dyrektor Wojewódzkiego Wielospecjalistycznego Centrum Onkologii w Łodzi, dodaje – Trzeba monitorować efekty leczenia w szpitalach. Niezbędna jest konieczność porównywania efektów i wymiany doświadczeń między placówkami .
– Sami chętnie dowiedzielibyśmy się co dalej dzieje się z naszym pacjentem. Tego niestety nie wiemy. Ta wiedza pozwoliłaby ocenić czy leczymy optymalnie – podkreśla prof. Ewa Lech-Marańda, dyrektor Instytutu Hematologii i Transfuzjologii w Warszawie.
Mariusz Kwiatkowski